wtorek, 3 grudnia 2013


Stany, Stany fajowa jazda…

No właśnie, czy na pewno? W niewielu miejscach byłam, biorąc pod uwagę wielkość kraju. Ale niezmiennie rozczarowują mnie wielkie miasta. Jak przystało na Europejkę w pierwszym odruchu spodziewam się i oczekuję, że miasto ma historię, jakieś Koloseum, Wawel, może chociaż bardziej współcześnie - Sagrada Familia czy chociaż pozostałości muru berlińskiego. I z każdym miastem rozczarowanie niestety.
Ubawił mnie przemiły kierowca z Denver, który zapytany o to, co musimy zobaczyć, bo jesteśmy tylko jeden dzień odpowiedział bez zająknięcia: „Boisko do baseballa!!! Koniecznie, jest naprawdę nowoczesne!” Był tak podekscytowany, że na pytanie czy coś jeszcze, wymienił jednym tchem rollercoaster i delfinarium. - „A jakaś historyczna dzielnica?” – „Aaaaaa, historyczna…. Hmmm no tak!!! Jest taka ulica gdzie WSZYSTKO się zaczęło!!!”. Niestety nie powaliła na kolana i na dodatek nie wyglądała jakby cokolwiek miało się tam zacząć. Tak naprawdę nawet jej nie zauważyłam, bo oczywiście jak na Europejkę przystało spodziewałam się Bóg wie czego… A to taka zwykła, dwustumetrowa uliczka z niską zabudową pośród drapaczy chmur… Na osłodę na szczęście była Warka Strong i żurek, jeden z lepszych jaki jadłam kiedykolwiek. Polished Tavern J http://www.polishedtavern.com/


 Co pamiętam z Denver oprócz żurku? Misia…


 I łosia w Colorado Mountains, godzinę jazdy od Denver…



Czego natomiast spodziewać się po 24 godzinach w samolotach i na lotniskach oprócz bólu kręgosłupa i myśli „nigdy więcej!!!”. Kiedy wyląduje się na końcu świata, a z mgły wyłoni się San Francisco? Oczywiście nie historii w kategoriach europejskich. Ale to miasto ma duszę… I to nie tylko w Downtown, gdzie drapacze chmur są przez cały rok skąpane w słońcu.
Most Golden Gate, który w ubiegłym roku obchodził 75 rocznicę góruje nad zatoką i przykuwa uwagę wielkością i kolorem. I z którego codziennie jakiś nieszczęśliwiec  chce skoczyć i na oczach spacerujących  turystów pożegnać się ze światem. 


Stąd doskonale widać Alcatraz – więzienie o zaostrzonym rygorze, w którym jednym z pierwszych więźniów był Al Capone. Obecnie udostępniane dla zwiedzających – jeśli ktoś chce zobaczyć toalety, które sprzątał za karę „wielki baron”, bilety musi zarezerwować z dużym wyprzedzeniem.

A oprócz tego ocean, szerokie plaże, przepiękne parki, których wielkość ciężko sobie wyobrazić i które z naszymi miejskimi parkami niewiele mają wspólnego.  I strome uliczki, i fikuśne domki, które tylko z przodu są wykończone idealnie. 


Tramwaj linowy, na którego stopniu można zawisnąć i tak zwiedzać miasto wymaga odstania w kolejce kilkunastu minut.


Ale to co w tym mieście mnie uwiodło absolutnie to słońce i mgła. Mgła, która się rusza, spowija, pochłania. I chociaż brzmi to strasznie, to łatwo ją znieść, bo na wyciągnięcie ręki i 10-20 minut autobusem prawie zawsze świeci słońce, wystarczy pojechać nad zatokę – do Downtown.


AW 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz